Siedem sezonów perypetii Sookie Stackhouse i wampira Billa to zdecydowanie jeden z najbardziej nierównych seriali jakie dane było mi oglądać. Z jednej strony jedne z najlepiej zbudowanych postaci bohaterów w historii seriali z drugiej zaś masa nudnych wątków pobocznych.
O tym jak zły, słaby i głupi jest finałowy odcinek napisano już wystarczająco dużo. Polecam choćby świetny tekst u Zwierza. Ja chciałbym przypomnieć to co było dobre przez te siedem sezonów, a o czym dawno zapomnieliśmy z powodu kolejnych nie zawsze trafionych pomysłów scenarzystów. W związku z tym będzie trochę spoilerów.
True Blood to przede wszystkim znakomicie napisane postaci, niestety głównie drugoplanowe i w większości związane z Ericiem. Przede wszystkim Godric, który choć pojawia się jedynie w kilku odcinkach pozostaje jedną z najciekawiej przedstawionych postaci serialowych ostatnich lat. Po Godricu płakałem, śmierć Billa nie wywołała we mnie jakichkolwiek emocji.
Pamiętajmy też o świetnym The Authority na czele z Salome Agrippą. Wypada również wspomnieć Nan Flanagan czy Russella Edgingtona, bez których serial nie byłby w połowie tak dobry. Choćby cudowna scena, w której Russell wpada do telewizji. Twórcy nie bali się budować postaci z rozmachem, wręcz nonszalancją, karykaturalnie uwidaczniając ich charakterystyczne cechy. Wśród wspomnień nie może zabraknąć również Steve’a Newlina i jego promiennego uśmiechu.
Pomimo, że końcówka przypomniała bardzo nudną wersję Mody na sukces to jednak Czysta Krew to też kawał świetnej obyczajówki, głównie o relacjach rodzinnych. W ramach tego dostaliśmy Lafayette’a i historię jego matki oraz relacje Sama względem swojej rodziny. W pierwszych sezonach dużo mocniej niż pod koniec scenarzyści operowali groteską i czarnym humorem i nie bali się stawiać trudnych pytań o potrzebę akceptacji, poczucie wyobcowania z powodu swojej tożsamości czy niedopasowania społecznego.
Niestety gdzieś po drodze twórcy na przekór fanom uwzięli się by skupić się na relacji Sookie i Billa. I o ile gdyby robili to konsekwentnie od początku miałoby to sens. Niestety po drodze show ukradł Alexander Skarsgard i jego Eric Northman i tak pozostało już aż do nieszczęsnego finału. Nawet w obliczu gdy powinniśmy przeżywać odejście Billa zapamiętujemy z odcinka jedynie Erica jadącego autem i techno w tle.