Festiwal w Opolu dzień pierwszy – wrażenia

Lubię od czasu do czasu obejrzeć wydarzenia kulturalne, których nie jestem targetem. Nie jest to objaw masochizmu ani potrzeba wywyższenia się. Kieruję się zwyczajną ciekawością odkrywcy, który poznaje nowy, niezbadany dla niego świat.

Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu nie oglądałem od lat. Ostatnia edycja jaką widziałem to prawdopodobnie gdzie okolice debiutu braci Golec. Wczoraj jednak się skusiłem i muszę przyznać, że mam spory dysonans poznawczy.

Słowem wyjaśnienia: dzień pierwszy składa się z dwóch koncertów: premiery i debiuty. W praktyce oznacza to tyle, że pierwsza cześć to znane nazwiska, a druga to z założenia debiutanci. Jak się okazało debiutują oni jedynie w Opolu, bo sporo spośród tych artystów start kariery ma już dawno za sobą. Dodatkowo debiuty mają to do siebie, że wszyscy uczestniczy mierzą się z repertuarem jednego artysty. W tym roku padło na Niemena.

I tu właśnie zaczyna się mój problem. Rozumiem, że Czesław Niemen to dobro ponadczasowe i jakość tych piosenek jest bezapelacyjna. Sęk w tym, że niektóre wykonania były nijakie, a i tak pozostawiały autorskie propozycje gwiazd z koncertu premier daleko w tyle.

Właściwie z premier bronił się tylko Mrozu, ale to artysta, który już od paru lat wskazuje tendencję wzrostową (naprawdę wybaczmy mu wreszcie te miliony monet). Zostawiam was wiec dziś z pytaniem, dlaczego rodzimy show-biznes ma do zaoferowania interpretację klasyków i ubijanie masła na scenie.

P.S. Stachursky niestety nie miał w tym roku wielkiej interpretacji i wykonał kawałek tak nijaki, że gdybym tam był to wszedłbym na scenę i go przytulił.