Strasznie nie lubię słowa Hipster. Póki pojawiało się na zabawnych obrazkach z Hobbitami było znośne, ale odkąd przejął je mainstream i co trzeci artykuł pisze o hipsterach stali się równie nijaką grupą co tak zwani internauci.
Dziś trafiłem artykuł o tym jak to moda na bycie hipsterem odchodzi i ustępuje stylówce na przeciętniaka. Główna myśl skupia się na walce z hipsterami i Jobsie. W sumie trochę to zabawne, że po byciu wzorem hipsterów teraz Jobs ma uchodzić za wzór normalsów. Czekam, aż oficjalnie powstanie Argumentum ad Jobsum jako stały element każdej dyskusji w internecie.
Jest też o modzie i o tym, że trudno podążać za trendami i utrzymać stylówkę. Czytam to wszystko i czuję, że ktoś próbuje zawłaszczyć coś całkowicie normalnego w ramach wielkiego ruchu społecznego, buntowania się modzie i trendom poprzez noszenie dresu.
Dresu nie mam (nie, poważnie, nie mam), ale mam ciuchy, których stylowymi nazwać nie można. Uskuteczniam w nich spacery z psem i wypady do osiedlowego po grahamki i kostkę sera. Każdy ma taką koszulkę czy spodnie. Mentalnie każdy ma odpowiednik moich szarych spranych sztruksów, ale nigdy nie było to kontrkulturą.
Wracając jednak do hipsterów zawłaszczono nam znaczną część kultury, no bo jakie emocje wzbudza zdanie gdy powiem, że lubię filmy Felliniego i chciałbym mieć wąsy. No właśnie..
Niestety, ale podobny los okrada nas z byle jakich koszulek i spodni. Nie dajmy się im, bo inaczej normcore będzie podobnie jak hipster wywoływał jedynie zgrzytanie zębów i nieprzyjemne uczucie w żołądku. Żyjmy bez metek.
Przynajmniej wtedy ulubione koszulki nie drapią po karku.