Jesień, radosny sezon gdy studencka brać powraca zapychając wszystkie lokale, puby i zakamarki gdzie da się cokolwiek spożywać, dyskutować i tańczyć. Niekończący się festiwal integracji, ekstrawertyzmu i niezmąconej wysiłkiem intelektualnym radości zabawy.
Kanikuły już dość odległe by rozpaczliwie próbować łapać resztki endorfin wtłoczonych pod skórę przez słońce wraz z opalenizną, zima hen przed nami, a sesja wydaje się być dalsza w perspektywie niż emerytura. W tych pięknych dniach gdy ogrom zmartwień przytłacza, wyprawa do monopolowego jest niczym tułaczka Odysa, a poranne wstawanie porównać można jedynie z trudami syzyfowej kary, liczy się jedynie najważniejsze pytanie “w co się bawić?”.
Niestrudzenie więc szukamy idealnego miejsca snując się kolejno przez kolejne lokale, puby i inne zakamarki wiadomego przeznaczenia szukając tej jednej jedynej, tej upragnionej imprezy, balangi, wixy czy choćby w ostateczności w resztce sił i rozpaczy choćby i posiadówki. Tej niezapomnianej, gdzie wszyscy są szczęśliwi, alkohol się nie kończy, niebo jest bezchmurne, miłość jest wolna, a DJ zawsze wie co puścić. Z taką nadzieją wykonujemy na parkiecie ruchy wiatrakowate licząc, że już po tej piosence, już zaraz…
Portfel o poranku pusty, wysiłek znany, puszczamy piosenkę, trochę nijaką, niezbyt wybitną, odrobinę wstydliwą. Oglądamy teledysk, kolejne typowe chwyty: grupka znajomych, impreza, zabawa. Powoli z wilgocią w gębie powraca nadzieja. Nadzieja na zabawę, że i my także odnajdziemy, może już dziś to co oni i bawić się będziemy jak nigdy. Gotowi jesteśmy zgubić się w tym teledysku do niezbyt udanej piosenki, spożyć co nieco w Skinsach by wyjść o poranku przy dźwiękach Bon Ivera w lesie, by kac nawet był bardziej liryczny i bliższy doskonałości. By już dziś, by już zaraz trafić na ta jedyną, na ta wspaniałą, już za moment, już teraz.
I trwa tak ta nasza jesienna Samsara przy niezbyt udanych taktach.