Z najlepszymi historiami jest niestety tak, że im bardziej się zżywamy z bohaterami tym trudniej pogodzić się z końcem. W dłuższej perspektywie niestety nigdy nie wychodzi to na dobre. Nasze przywiązanie zabija w postaciach to co najlepsze – ich przemijalność.
Dzisiejszy codziennik nie powstałby gdyby nie pani Rowling i jej najnowsze dzieło. Wszelka próba obrony tego tekstu nie ma jakiejkolwiek racji bytu. Opowieść o dorosłym życiu chłopca, który przeżył jest nam zwyczajnie niepotrzebna dla toku narracji. Umówmy się, że przy całej fascynacji Harrym nie chcemy zgłębiać jego dramatów małżeńskich czy emocji związanych z ojcostwem, bo to zwyczajnie nudne.
Dawno temu gdy jeszcze miałem czas i możliwości grać w RPG stworzyłem postać zaklinacza. Do dziś uważam, że był to absolutny szczyt moich możliwości w kreowaniu bohatera. Sęk w tym, że po całej masie przygód musiał odejść. I wiecie co? To było najlepsze co go spotkało, a wszelkie próby powrotu były tak miałkie, że z czystym sumieniem uważam je za niebyłe.
Dobra historia to taka, która ma koniec. Nie musi opowiadać całego życia bohatera wystarczy, że domyka swój główny wątek. J. K. Rowling zamknęła główny watek uśmiercając Voldemorta. Cała reszta powinna zostać milczeniem.
A jeśli dalej myślicie, że warto ciągnąć historię to zobaczcie zakończenie 22 Jump Street. Naprawdę chcecie by spotkało to Harry’ego?